czwartek, 6 września 2012

opowiadanie#13


Klaudii.
Wszystko, co pamiętam z tego wieczoru, to szum. Bliskie spotkania na trzecim stopniu z poręczą i szumiące wentylatory; klimatyzacja. Na łeb kapała mi woda z jednego takiego klimatyzatora (czy tak to się mówi?), chujowe uczucie, powiem szczerze. Drąży ci banię taka kropelka, jedna po drugiej, ale ni chuj nie możesz się ruszyć, bo ci się parter z sufitem myli. No i leżysz z rozbitym czołem, miesza ci się w mózgu, a deszcz z wentylacji, padający tylko nad twoją głową, rzeźbi ci małe kanaliki w skórze, no zajebiście.
Pojawiłem się na miejscówce o całkiem niezłej porze. Była chyba szesnasta, światło grało w jakąś dziwną grę z resztką wiszących jeszcze na drzewach liści, a ja czilowałem się na ławce niedaleko dwunastu schodów, przypominających twierdzę nie do zdobycia dla skejcików. Zaliczyłem je w niezłym stylu parę razy, więc nic nie musiałem udowadniać, rzucając tylko od czasu do czasu, niby to zupełnie obojętnym głosem, jakieś porady dla innych śmiałków. Odchyliłem głowę do tyłu zamykając oczy.To się chyba wydarza beze mnie, powtórzyłem sobie cicho, mój ulubiony cytat, to się chyba wydarza beze mnie. Spaceruję między stronami, nie mogąc znaleźć zdania, w którym się osadzę, zagnieżdżę, pozostanę na zawsze, jak wbity w ziemię. I nic mnie w tym bardziej nie utwierdza...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz