czwartek, 14 czerwca 2012

opowiadanie#09


To gangsterskie opowieści, prawda czy kompleksy

bez pretensji, świat i tak tonie w agresji

gangsterskie opowieści, sam w nich uczestniczysz

Widzisz je co dnia, na każdej ulicy (...)

„Gangsterskie opowieści”, O.S.T.R.
Za swoją pasję był podziwiany i szanowany. Był źródłem wiedzy w materii, która należała do wąskiego kręgu zainteresowań prawdziwych fascynatów. Maniakalnie kolekcjonował mikstejpy. Mikstejp to płyta wydana przez didżeja, rap producenta, na której znajdują się remiksy już istniejących utworów, pełne cytatów i odwołań do najprzeróżniejszych stylów i epok w dziejach hip hopu. Miał tych mikstejpów tysiące, podobno ponad dwadzieścia tysięcy. Jeździł po Europie w poszukiwaniu tych najrzadszych, z każdej podróży z przyjaciółmi czy dziewczyną przywoził po kilka krążków. Znane są jego słynne „wyprawy po mikstejpy”, kiedy z kilkoma tego samego typu postrzeleńscami pakował się do fury i z torbami jointów ruszał do Amsterdamu, Berlina, Paryża czy Barcelony, przywożąc prawdziwe skarby. Wszyscy mu tego zazdrościli. Ci, którzy go nie znali, chcieli go poznać. Ci, którzy znali, spędzali u niego całe dnie, siedząc przy skrętach, przesłuchując rapowe perły, o których istnieniu nawet nie mieli pojęcia. Ten człowiek nie słuchał rapu, on był rapem. Miał na koncie autografy Jam Master Jay'a, Grandmasterflasha czy J Dilla, a także kilka melanży na bekstejdżach z DJ Premierem czy DJ Clue. W spełnianiu swoich marzeń był absolutnym geniuszem.
Kończył dwudziesty drugi rok życia. Znajomi mówili, że zupełnie mu na punkcie tych płyt odbiło. Żył z handlu nimi, pisywał artykuły do polskiej i światowej prasy skupionej na kulturze hip hop, prowadził rap imprezy, organizował rap targi. Jednego miesiąca kończyło się to kilkusetzłotowym długiem u znajomych, a innego – wakacjami nad Morzem Śródziemnym. Nie było tajemnicą dla nikogo z tego światka, że konkretne dochody, raz na jakiś czas, osiągał też ze swojej niewielkiej hodowli konopi, będąc wkręconym w biznes. Jasne, każdy, kto regularnie jara jointy, jest tak czy inaczej w biznes wkręcony, tyle że od ilości jego plonów zależało, czy przeżyje dany miesiąc. Nie był jakimś wielkim dilerem, miał kilka krzaków automatów, które kosił co dwa / dwa i pół miesiąca – mocne odmiany o charakterystycznym, ziemistym posmaku. Lubił, kiedy klient był zadowolony.
Ale podobno kiedyś siedział w tym głębiej... 

Ludwik Lis/www.ludwiklis.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz