środa, 5 grudnia 2012

opowiadanie#17


Przemierzam ulice / doszedłem do ronda
Fokus, „CHTHC”
Miała cienką, ciemną skórę. Miękka, ciepła i delikatna w dotyku sprawiała wrażenie, jakby szyto ją z tiulu. Wykrój warg o głębokim, karmazynowym odcieniu przyciągał wzrok i sprawiał, że później wielokrotnie odtwarzałem w głowie jego linię, modelując ją w wyobraźni jak w photoshopie. Za uchem wytatuowany miała chiński znak równowagi. I rzeczywiście, doskonale odnajdywała równowagę między dziewczynką z wyższych sfer a kurwą, choć miewałem wrażenie, że oba wcielenia dzieli ledwo zarysowana linia, często – przeważnie w piątkowe wieczory – zamazująca się.
Lubiłem ją jednak, jako jedyny chyba spośród ludzi, których oboje znaliśmy. Powody były dwa – przyjemne mieszkanie i jakaś, dziwna dla mnie, odwaga bycia sobą; kiedy tyle osób wokół ma cię za dziwkę i idiotkę, a ty i tak masz swój patent, i tego się trzymasz. Myślę jednak, i tak też twierdzi Vini, że gdyby nie hajs, który przepijaliśmy w barach, i zajebiste biodra – do porozumienia byśmy nie doszli. Może, ale koniec końców – co za różnica? Spotykamy się, bo jest za co się napić, czy dlatego, że oboje lubimy Chagalla, dajmy na to? Efekt i tak jest podobny: dobry seks i odrobina emocji w ten bezbarwny, nudny jak chuj deszczowy luty.
Wyszedłem od niej późnym popołudniem, na drugą zmianę do pracy. Przed wyjściem zajaraliśmy lufkę, więc w biurze siedziałem zupełnie odcięty od wszystkich. Wykonywałem kolejne telefony, przedstawiając jakimś frajerom nową ofertę linii telekomunikacyjnych. Jak bardzo miałem to w dupie, sam Bóg raczy wiedzieć; momentami wydawało mi się, że odczuwam coś na kształt satysfakcji po kolejnej odmowie klienta. Czas kleił się jak miód, raz przyspieszał, raz zwalniał, dziwna sprawa. Pod koniec już prawie zasypiałem. Kiedy tylko wybiła 21:00, zebrałem się z prędkością huraganu i zanim ktokolwiek zdążył uprzątnąć swoje biurko, już byłem przy drzwiach. Jeszcze szybkie „dobranoc” i chwilę potem w objęcia wzięła mnie warszawska jesień. Kilka szybkich telefonów, ustawka u Q. w domu, plan na małe pół litra i czysta kartka do zapisania kolejną weekendową nocą. Dotarłem na miejsce coś po 22:00, Q. siedział z jakąś Maniurą w kuchni, M. i Z. polewali i grali w plejaka, M. patrzył i nic nie mówił. Dosiadłem się do nich i po chwili napiliśmy się na jedną nóżkę, potem na drugą, potem, bo stygnie, potem, bo już końcówka i dalej, bo jeszcze R. wpadł właśnie. Kręci mnie, potem chłopaki walą ściechy, biorę odrobinę na palec, żeby nie zamulić. Gorąco, robi się gorąco...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz